Widziałem jak się ogląda, patrzy na mnie. Prezentowała się tak... nienagannie. Jak księżniczka, pomyślałem z rozbawieniem. Gdy ja - plebs stadny - trenowałem w pocie czoła i upały, śmierdząc potem, widok tak eterycznej, a zarazem mocnej i tajemniczej końskiej duszy powinien mnie przytłaczać. Ale tak nie było. Nie można powiedzieć, bym wierzył w równość, bo ja w nic nie wierzyłem. Nic prócz Wschodniego Wiatru. Z całą pewnością jednak nie zgiąłbym karku przed innym koniem. Dlaczego? Nie z powodu honoru czy poczucia własnej wartości. Ja... nie widziałbym w tym sensu. W czym inny koń miałby być lepszy ode mnie, jeśli nie umiejętnościach i inteligencji? Pozycje powinny nie mieć znaczenia, powinny nie istnieć. A jednak były. I wszystko psuły.
- Czyli? - zapytałem. Bo co to miało znaczyć "dokładniej się określał"? Miałem podać nazwisko rodowe matki? - Jasne, mogę cię tam zaprowadzić, księżniczko. Chociaż również dawno tam nie byłem, powinienem jeszcze pamiętać drogę. - Odpowiedziałem jej całkiem wyprutym z emocji tonem, ale nie miało to nic wspólnego z moim nastrojem. Tak już miałem. Spojrzałem na nią i znów lekko się uśmiechnąłem.