Polemos galopowała przez las. Jej kopyta delikatnie zagłębiały się w leśnej ściółce, zakłócając spokój mieszkających w niej żyjątek. W powietrzu czuć było wiosnę, a dzięki gęstym drzewom tylko gdzieniegdzie leżał mokry już śnieg. Gdzieś tam śpiewał ptak, zwiastun zbliżającej się zmiany pogody. Wiatr rozwiewał łagodnie długą, sięgającą już stawu łokciowego grzywę klaczy. Włosy zdążyły urosnąć przez te kilka ostatnich miesięcy. Wplątały się w nie jakieś kwiatki, gałązki i liście, zdobyte podczas wędrówek.
Wreszcie srokata zatrzymała się, wbijając kopyta w miękkie podłoże. Uspokoiła oddech, po czym pochyliła głowę, sięgając po niewielkie jagody, rosnące na jednym z krzaczków. Były jeszcze kwaśne, ale Polemos nie przeszkadzało to zbytnio. Już wkrótce owoce staną się słodsze, trawa soczystsza. Już niedługo będzie lepiej.
Klacz nie miała pojęcia, że jest obserwowana. A była. Niedaleko niej przyczaił się młody niedźwiedź, wybudzony z zimowego snu. Wyszedł posilić się po długiej hibernacji. Zjadł już kilkadziesiąt jagód, jednak to było stanowczo za mało. Widząc pasącego się konia uznał, że będzie to najlepsza ofiara. Zaczął się do niej podkradać, a kiedy był wystarczająco blisko, ruszył niczym mały taran. Klacz słysząc poruszenie, natychmiast rzuciła się do ucieczki. Wyciągnęła galop, starając się omijać drzewa, nie chcąc uderzyć w któreś z nich i ułatwić niedźwiedziowi zadanie. Niestety niedźwiedź okazał się zadziwiająco szybki. Skoczył na zad klaczy, wyciągając ogromne łapy z ostrymi pazurami. Srokata przyspieszyła w ostatniej chwili i szpony zdołały jedynie zadrasnąć jej skórę. Krew popłynęła z płytkiej rany lecz Polemos zignorowała ten fakt, skupiając się na ucieczce. Nagle wykonała gwałtowny zwrot na zadzie i nim drapieżnik zdążył jakkolwiek zareagować, znalazła się przy jego prawym boku. Machnęła przednimi kopytami, mocno uderzając niedźwiedzia w żebra. Ryknął głośno z bólu, rozległ się trzask pękających kości. Drapieżnik odwrócił się przodem, przysiadł na tylnych łapach, przednimi próbując trafić srokatą. Polemos odskoczyła zwinnie w ostatniej chwili na lewo. Rzuciła się na niego, silnie uderzając przednimi kopytami, unikając niebezpiecznych łapsk i celując w okolice głowy. Udało jej się trafić dwa razy w szczękę, gruchocząc ją. Rozwścieczony niedźwiedź rycząc z bólu i złości znów natarł na klacz, a ona rzuciła się do ucieczki. W biegu wystrzeliła tylnymi kopytami, trafiając drapieżnika w ślepia. Niedźwiedź zatrzymał się gwałtownie i wstał na tylnych łapach, rycząc. Skoczył ciężko na srokatą, ale ona odskoczyła na prawo. Nieszczęśliwie drapieżca przycisnął jej lewą tylną kończynę swym trzysta kilowym cielskiem. Polemos zarżała rozpaczliwie, jednak nie próbowała się wyrywać. Wiedziała, że to tylko mogłoby pogorszyć jej sytuację.
Przez nieskończenie długą chwilę niedźwiedź nie ruszał się. Wreszcie podniósł się z ziemi, uwalniając obolałą nogę klaczy. Drapieżnik ruszył na przód na oślep. Srokata wstała obciążając wszystkie cztery nogi i nagle syknęła z bólu. Tylna kończyna pulsowała. Odciążyła ją czym prędzej.
Spojrzała na błądzącego niedźwiedzia, który stracił zainteresowanie jej osobą. Był wyraźnie rozkojarzony, próbował odnaleźć drogę, węsząc. Oddalił się wolno, znikając po ciemnej stronie lasu. Srokata odetchnęła z ulgą.